Zacznę od krótkiego wyjaśnienia, dlaczego postanowiłem opublikować ten wpis, a nie uznałem, że należy przechować tę historię w sferze wspomnień prywatnych. Blog jest formą pamiętnika osadzonego w sieci, do którego dostęp mają ci, których moja osoba jakoś tam obchodzi.
W pewnym sensie tworzę go również dla siebie – nie tyle dla obecnego „mnie”, co dla siebie z przyszłości. Dla tego kilkudziesięcioletniego faceta, którym się stanę za ileś tam lat. I którego pamięć może mniej lub bardziej szwankować, bo przecież nie do końca naszych dni będziemy piękni, młodzi i z takim lotnym umysłem jak teraz.
Publikacja ta przyda się również moim bliskim, zwłaszcza pewnej dziewczynce (a może także i jej rodzeństwu), która za kilka lat będzie w stanie przekonać się, jak balowali tej starzy, zanim ona przyszła na ten świat. 🙂
Zaczęło się od pierścionka
A zatem Adamie, niezależnie od tego jak bardzo rajskie życie wiedziesz, będąc na stałe sparowanym z jakąś Ewą: jeśli kochasz ją na tyle, aby chcieć z nią spędzić resztę życia i uczynić matką Twoich dzieci, to szarpnij się na brylant. Mój czas hulanek i swawoli dobiegł końca – w marcu 2024 roku nadeszła pora oświadczyn.
O tym, co sądzę o brylantach przeczytasz tutaj: Miłość i diamenty
Ponadto – jeśli nie znasz średnicy jej palca – to cały masterplan, aby odkryć ten parametr warto przeprowadzić kilka miesięcy wcześniej. A dalszym ciągiem tej historii będzie znalezienie odpowiednio ładnej i właściwej scenerii dla samych oświadczyn.
Czy warto obrać Oman jako destynację swej podróży?
Ja taką scenerię znalazłem w Omanie, do którego wybraliśmy się na początku marca 2024, dzięki wycieczce zorganizowanej przez biuro podróży ITAKA.
Te kilka tysięcy kilometrów (bezpośredni lot z Katowic trwał ok. 6 godzin) i to był maksymalny dystans, na jaki mogliśmy sobie pozwolić, biorąc pod uwagę, że w brzuszku Patki wierciła się już Lilka.
Zakosztowaliśmy odrobiny orientalnej przygody (w trybie all inclusive) za przyzwoitą cenę ok. 5000 zł od osoby na 7 dni. Skoro nie jeżdżę się wspinać (czasem żal mi 40-50 zł na kotleta w schronisku), to przecież hajsy zostają w kieszeni, więc jest za co sobie taki wyjazd ufundować. Patka do końca nie wiedziała co się święci, za to należała się jej podróż inna niż typowa.
Workation
Dużą korzyścią (i to nomen omen finansową) okazała różnica stref czasowych pomiędzy Omanem a Polską. Te kilka godzin do przodu przełożyło się na fakt, że nie brałem urlopu w robocie.
Wytłumaczę to na przykładzie: kiedy będąc w Krakowie, rozmawiam ze współpracownikami pracującymi w USA (tak się akurat składa, że moim pracodawcą jest amerykański koncern), to dzieje się to popołudniami. To znaczy gdy tam jest np. 9 rano, to u mnie zegar wybija 14-tą.
W Omanie zaznawałem komfortu, jakim była praca wieczorami. Do komputera zasiadałem około 18-ej czasu lokalnego. Zatem work-ation w pełni – szkoda mi było brać urlop w sytuacji, gdy przez cały niemal dzień można było zwiedzać, a obowiązki zawodowe wypełniać po kolacji.
Patka zatem miała kilka wieczorów dla siebie, błogim wypoczynkiem się racząc.
Deszcz w Omanie?
Nie zabraliśmy ze sobą ciepłej odzieży, a tu – masz ci los – przez pierwsze dwie doby mierzyliśmy się z deszczem, chłodem i zachmurzonym niebem.
Z początku nie dawaliśmy temu wiary, ale tak, potwierdzamy – tam również od czasu do czasu pada i słońca brakuje. Tylko czemu akurat te zjawiska pogodowe wystąpiły w ciągu naszego niespełna tygodniowego pobytu?
Hotel
Za to hotel, w którym nas umieszczono, faktycznie był pierwsza klasa. Barcelo – bo tak brzmi jego nazwa (notabene jej autor musiał pozazdrościć pewnemu znanemu katalońskiemu miastu) – to nadmorski ośrodek wypoczynkowy położony na północy kraju, nad Zatoką Omańską. Poniższy link doprowadzi Was do tej lokacji: Google maps
Luksusowo na każdym kroku, dobre jedzenie i wspaniałe widoki na morze. Z pokoju ulokowanego na piątym piętrze przypatrywaliśmy błękitno – zielonej spokojnej tafli. (kolor wody akurat był zbliżony do Bałtyku, ale piasek ciemny)
Przy czym Patka czyniła to częściej w trakcie zachodów słońca, a ja doceniłem szybkie wifi, komfortowo sobie pracując.
Obiekt ten ewidentnie powstał z myślą o tych, którzy oczekują urlopu pt. „plaża, pyszne żarcie, drinki i zadowolone minki” 😀
Trochę (ale tylko trochę, bo czasem trzeba sobie pofolgować i oddać się błogiemu lenistwu) kłóci się to z moją podróżniczą pasją, ale co tam…
Natomiast turyści ukierunkowani na zwiedzanie Omanu powinni znaleźć zapewnić sobie zakwaterowanie w Maskacie lub jeszcze dalej na południowym wschodzie, czyli tam, gdzie położone są najwspanialsze atrakcje. Udało się wszakże uskutecznić kilka wypadów fakultatywnych, które krótko po kolei opiszę.
Wadi Bani
Wadi Bani to niesamowita oaza w skalistym rejonie. idealne miejsce do wędrówek (również z dzieciakami) wśród bujnej (jak na pustynny kraj) roślinności, pływania w naturalnej oazie.
Płynący w wąwozie ciek wodny przypominał mi słoweńską Soczę – rzekę, do której również wskoczyłem, aby się orzeźwić. Wypływająca z pobliskich górach rzeka, skąd rzeka wije się jak wąż, od setek jak nie tysięcy lat kształtując piękny i życiodajny krajobraz.
Odnośnie pływania, nie należy tego czynić ostentacyjnie tuż przy samym brzegu. Bądź co bądź to arabski kraj i należy respektować tutejsze zwyczaje. Do wody wejść można w odleglejszym punkcie dla turystów i najlepiej dyskretnie, by nie epatować nagością miejscowych.
W szczególności „pokrzywdzone” w tej mierze są kobiety, którym nie wolno paradować w klasycznych kostiumach kąpielowych – muszą mieć długie rękawy i zakryte nogi. Ich „pływackie” odzienie zatem bardziej przypomina strój płetwonurka niż typową bieliznę.
Jako że dotarcie tam autem z naszego hotelu trwało 3 godziny (w jedną stronę), to warto zarezerwować sobie trzeba cały dzień na tę atrakcję.
Wahiba Sands
Następnie na cel obraliśmy prawdziwie pustynną scenerię, momentami jakby żywcem wyjętą z opisów planety Arakis¸ sportretowanej przez Franka Herberta w Diunie.
Lubię fantastykę i każdemu polecam choć raz w życiu przejść się po pustyni. To konkretne nagromadzenie piasku ochrzczono żeńskim imieniem Wahiba.
Wielu lokalnych przewodników zabiera turystów na tę pustynie, ale tylko na jej skraj. A my dosłownie wypompowaliśmy powietrze z kół naszych ośmiocylindrowych Land Cruserów i wjechaliśmy w jej głąb, jeżdżąc w te i wewte po 30 metrowych wydmach. Doprawdy niezapomniane przeżycie, więc w tej mierze nie radze się Wam ograniczać.
Przede wszystkim daje się zauważyć diametralna różnica w wielkości ziaren piasku, z których uformowane są omańskie wydmy. To zupełnie inny piach niż ten spotykany np. nad Bałtykiem – jest o wiele bardziej mikroskopijny – niczym ziarenka pieprzu. Jest tak ubity i twardy, że aż przyjemnie się po nim stąpa – stopy się weń nie zapadają.
Wielbłądy
Już po kilkuset metrach naszego spaceru natrafiliśmy na wielbłądy, które nie czuły przed nami strachu. Wręcz przeciwnie – niektóre podchodziły do nas, a inne bardzo blisko nas mijały. Dowiedziałem się potem, że były to zwierzęta hodowlane oraz, że ciężko trafić w tych stronach na prawdziwie dzikiego dromadera.
Niektóre z napotkanych osobników miały powiązane przednie kończyny, aby nie mogły biec. Przewodnik wytłumaczył nam, że są to okazy wyścigowe, więc swoim właścicielom przynoszą dochody. A zatem nikt przy zdrowych zmysłach nie dopuściłby, aby takie zwierzę pałętało się samopas.
Gdyby jakimś cudem uciekło, to taka zguba miałaby wartość (w przeliczeniu na nasze) setek tysięcy zł. Ja tam śpię spokojnie ;-D, moje wysłużone konie mechaniczne samoczynnie się nie urwą, hehe.
Oświadczyny na piaskach pustyni
A propos okoliczności… niedługo potem oddaliśmy się z Patką od naszego przewodnika i gdy wokół zapanowała cisza (taka naturalna prawdziwa niczym niezmącona, a naszą skórę głaskały promienie przedpołudniowego słońca) uznałem, że to ten właściwy moment.
Znienacka (zarazem mając przećwiczoną frazę sentencji) wyciągnąłem z kieszeni drogocenną błyskotkę, przytuliłem do piasku jedno z kolan i w takiej oto proszalnej pozycji oświadczyłem się.
Zgodziła się bez wahania, co mnie szczerze uradowało – i tak jakoś lżej mi się na sercu zrobiło, bo to jednak spory stres, nawet dla takiego dwumetrowego dryblasa. Zresztą, jak sama to pewnie przyzna, innego wyjścia specjalnie nie miała – wszystko było przeze mnie ukartowane i poparte odpowiedniej wielkości karatem 😀
Następnie udaliśmy się na odpoczynek do pobliskiej wioski, już jako przyszli małżonkowie, którzy są już „po słowie” i czują, że niebawem rozpoczną zupełnie nowy etap ich życia. A wliczając w to Lilkę, można rzec, że to był ten przełomowy moment, który zapoczątkował rodzinny żywot Kowalskiego.
Snowboardem po wydmie
Z wolna robiło się gorąco, ale przyszło mi do głowy, że spróbuję jeszcze zjechać z wydmy na snowboardzie.
Pomyślałem tak: „skoro umiem jeździć na dwóch nartach, to zjazd na tej jednej nie może być czymś trudnym. A zresztą! Dla chcącego – nic trudnego. 😀
Zaiste nie wiedziałem wówczas, jak wątłe i nietrafne jest to myślenie. Pierwszy szkopuł to konieczność wdrapania się z deską na wydmę – bo jak się domyślacie – wyciągów na pustyni nie ma.
Drugi problem zaistniał, gdy już stanąłem na szczycie wydmy i przypiąłem deskę. Spodziewałem się że tarcie będzie większe, a co za tym idzie – lepsza przyczepność i wolniejsze tempo ślizgania się deski po piasku.
Nic bardziej mylnego – nienawykły do takiego przyrządu człek momentalnie rozpędzał się do prędkości, przy której nie sposób było zachować równowagę. Po jednej poważniejszej próbie i zaliczeniu dwóch wywrotek miałem dość.
Upał stawał się nie do zniesienia, a perspektywa kolejnych upadków sprawiła że szybko porzuciłem marzenie o szusowaniu po piaszczystym zboczu w klimacie ewidentnie letnim.
No cóż, widocznie aż tak zdolny nie jestem i nie dołączę nigdy do grona śmiałków sponsorowanych przez koncern spod znaku „Czerwonego Byka”. Z taką myślą i podkulonym ogonem wracamy do hotelu osłodzić sobie porażkę daktylami i kawą.
Maskat
Ledwie jeden dzień przeznaczyliśmy na zwiedzaniu samego Maskatu, a ściślej mówiąc 2-3 największych atrakcji. Kolosalne wrażenie zrobił na mnie meczet, w którego wnętrzu wisi doprawdy gigantyczny, żyrandol wysadzany kryształami Swarovskiego. Dzięki niemu nawet po zachodzie słońca, świątynia wręcz tonie w świetle odbijającym się od solidnie wypolerowanych marmurowych posadzek.
Wielki Meczet Sułtana Kabusa
We wnętrzu znajduje się również jeden z największych ręcznie tkanych dywanów na świecie.
Pałac Al Alam
Pieszo przemierzaliśmy także inny obiekt świadczący o bogactwie omańskiej elity. Mam tu na myśli leżący na wybrzeżu Pałac Sułtana, mieniący się wieloma barwami oraz interesujący pod względem architektonicznym. Niestety pałac jest zamknięty dla turystów.
Souq, czyli targ
Jeśli nie jesteś wielkim miłośnikiem owoców morza, to odradzam wizytę na lokalnym targu rybnym w Maskacie. Jak dla była to strata czasu – ot ledwie kilka sporych stoisk na krzyż spowitych specyficznym zapachem.
Za to wybraliśmy się również na Matrah Souk (pełen kolorów, towarów i wszelakiej różnorodności), na którym spotkała nas pewna zabawna sytuacja. W jednym ze sklepów Patka wypatrywała torebki dla siebie.
Ale nim zdołała to uczynić, handlarz zaprosił nas do sekretnego pomieszczenia po brzegi wypełnionego ponad setką podrobionych torebek najbardziej znanych marek luksusowych. Usłyszawszy od nas, że Patka nie widzi tam nic dla siebie, zaprowadził nas do innego sprzedawcy, który też pokazał nam swój „tajny schowek” i sytuacja się jeszcze raz powtórzyła. Po wyjściu z trzeciego z takich pomieszczeń uznaliśmy, że nie mamy ochoty być zaprowadzani do czwartego, więc czmychnęliśmy z rozbawieniem.
Przypomniała mi się historia przemytu whisky, a ponieważ byłem wręcz otoczony rozmaitymi towarami, to postanowiłem przyjrzeć się bliżej cenom co poniektórych.
Co warto kupować na targu w Omanie?
Zauważyłem, że – chcąc skorzystać z zakupu po okazyjnej cenie, na takim arabskim targu warto byłoby rozważyć nabycie perfum, przypraw oraz złota. Cena tego ostatniego (podlegająca pewnym regulacjom) nie może być już niższa. W tym względzie na nic się zdadzą próby targowania się.
Podsumowanie
Oman jest krajem bezpiecznym, czystym, i wyrozumiałym dla przyjezdnych, którym zdarza się niestosowne (najczęściej wynikające z niewiedzy) zachowanie. Lokalsi najpierw grzecznie zwracają uwagę, że to wbrew ich normom kulturowym. Fajnie że nie jest ultra-ortodoksyjne państwo, które karałoby grzywną lub więzieniem za np. publiczne całowanie się.
Nasza planeta na dłuższą metę tego raczej nie wytrzyma, ale akurat w Omanie nie podziewałbym się jakiejś rewolucji związanej z nierównomierną redystrybucją bogactw. Odkąd w 1970 r. Oman został trwale zjednoczony pod berłem sułtana, sytuacja polityczna w tym państwie ustabilizowała się.
Jak dotąd, taki ustrój i prawo muzułmańskie służy temu państwu, które przeznacza niemałe środki na modernizację i dba o swoich obywateli np. rząd przydziela obywatelom ziemię na budowę domu. Taką dotację Omańczyk może otrzymać raz w życiu, i choć Polska jest krajem bogatszym (np. pod względem PKB per capita), to jeszcze długo mieszkania u nas będą towarem, a nie prawem.
Bądź na bieżąco