Latem gdy słońce praży, a inni leżą na plaży

Trwa sezon ogórkowy, w którym nic się nie zdarzy

Udałem się w Bieszczady, na które nie ma rady

Na pełną zalet wyprawę, która miewa też wady

Taką strofą zacząłbym tę historyję przed dwoma stuleciami, gdybym był bardziej wrażliwy i wyrobiony językowo. Ale nie jestem, a świat kultury już dawno temu pożegnał epokę naznaczoną stemplem romantyczności. Więc zamiast poematu zapodam Wam do przeczytania całkiem zwyczajną relację z tego dłuższego niż zwykle spaceru po niewysokich i nieodległych górach.

Pierwotnym zamysłem było rozpoczęcie i zakończenie go w tym samym punkcie, ale jak to czasem bywa: człowiek czyni plany, a wychodzą plamy 🙂 To dość malownicza pętla, której „odcisk palca” (na mapie) jawi się tak:


Logistyka

Rozpoczyna się w Kalnicy na pułapie ok. 600 m n.p.m. – a konkretniej przy osiedlowym sklepiku na kawałku betonu służącym jako parking. Z początku owa lokacja wydała mi się podejrzana.

Koordynaty GPS

Spożywczak ów był otwarty w niedzielę (nie sprawdziłem, czy była handlowa – zresztą wiadomo, że właściciel stara się generować obroty) i już od wczesnej pory – miał swoich stałych bywalców.

Wszedłem i grzecznie zapytałem, czy moje autko może tam parę godzin postać sobie nieniepokojone. Usłyszałem, że tak, więc uśmiechnąłem się, kupiłem parę fantów (jakby mi ktoś chciał zarzucić, że “parkuję na krzywy ryj”, to miałem na obronę paragon) i wyszedłem zadowolony.

W taki sposób doświadczony podróżnik oszczędza na miejscu parkingowym i nie musi płacić za ten aspekt wycieczki. Notabene trochę dalej widziałem płatny parking za rzeką o nazwie
Wetlina, który umożliwia pozostawienie auta tym, którzy tak jak ja ruszają w kierunku Smerka.

W ramach “posypania” tego wpisu szczegółami logistycznymi wypada jeszcze powiedzieć, że oba kluczowe punkty (start i metę) czyli ten sklepik w Kalnicy oraz schronisko w Jaworcu dzieli jakieś 4 km. Zatem niespełna godzinny spacer czeka tych pechowców, którzy nie złapią stopa.

Opis szlaku na Smerek

Smerek widoczny z Wetliny – początek szlaku na Fereczatę

Początkowy fragment szlaku wiodącego ku Smerkowi ewidentnie nie zachwyca. Dopiero po przekroczeniu granicy Bieszczadzkiego Parku Narodowego (po około 70 minutach marszu oczom piechura ukazuje się sporych rozmiarów wiata) robi się ładniej i ciekawiej. Postanowiłem nie robić sobie przerwy do momentu natknięcia się na jakiś naprawdę sensowny pejzaż wart uwiecznienia.

Przez dłuższy czas takiego nie zauważyłem, toteż mój pierwszy odpoczynek (połączony ze zjedzeniem kanapki) odbył się w miejscu, gdzie kończy się las. Wigor odzyskiwałem w cieniu drzew, jako że przedpołudniowe słoneczko już zaczynało się dawać we znaki.

Ten leśny fragment łazęgi zapisał się w mej pamięci jako przyjemny – a zadecydowały o tym dwa zasadnicze czynniki: mikroklimat zapewniany przez niektóre drzewa oraz wygodny, szeroki i w miarę gładki leśny gościniec, po którym łatwo się idzie.

Dodatkową atrakcją było zauważanie jeża, drepczącego sobie niespiesznie w swym naturalnym środowisku. W przeciwieństwie do mnie i mojego plecaka, on nie transportował nic na swoim grzbiecie – obrazki przedstawiające jabłko na kolcach to rezultat wyobraźni ilustratorów bajek dla dzieci.

Czym leśna chata bogata


W takich leśnych ostępach warto głęboko oddychać – to już weszło mi w nawyk i być może dzięki temu rzadko dopadają mnie choróbska. Ponadto idąc tamtędy, zajadałem się jeżynami i malinami, a zatem naturalną i jakże smaczną (choć w połowie lipca w dużej mierze jeszcze niedojrzałą) witaminką C. W tamtych stronach na owe leśne owoce mówi się częściej „czernice”, więc najbardziej adekwatną nazwą byłby „szlak czernicowy”.

Nic na to nie poradzę, że Bukowe Berdo i okolice już zawsze będą mi się kojarzyć z przymiotnikami: malinowy i jeżynowy. W szczególności początek ścieżki przez las oraz rejon oznaczony czarnym paskiem (po zejściu ze Smerka a przed dotarciem do Wysokiego Berda) obfitują w krzaki, przy których co i rusz przystawałem.

Gdyby to była – bo ja wiem – połowa sierpnia, to pewnie zatrzymywałbym się jeszcze częściej. 😉

Smerek

Zaraz po wydostaniu się spod „drzewiastego parasola” można dostrzec prawie cały majestat Smerka (wybijającego się na wysokość 1222 m n.p.m.), którego wierzchołek zwieńczony się niezbyt okazałym (za to całkiem pasującym do otoczenia) krzyżem.

Stąd przyszliśmy

Metalowy krucyfiks umieszczony tam został w 2018 roku celem upamiętnienia jubileuszu stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości. To już drugi taki obiekt, bowiem wcześniej w tym samym miejscu od 1976 roku znajdował się tam krzyż, który uległ procesom erozyjno-korozyjnym. Przez prawie pół wieku podniszczył się na tyle, iż musiano go wymienić.

Widok zeń zachwyca, a potem…smerkowa “obwodnica”

Włażąc na Smerek od zachodu, widzimy go w pełnej krasie – w przeciwieństwie do widoku, jaki rozpościera się przed nami od strony Przełęczy Orłowicza). I moim – nie tak skromnym – zdaniem, to najpiękniejszy z bieszczadzkich wierzchołków, a jeśli macie swoje zdanie w tym temacie, to się ze mną podzielcie.

Widoki z samego wierzchołka doprawdy przednie. Najłatwiej dostrzec można osławioną
Połoninę Wetlińską, od której to w linii prostej (w kierunku północno-zachodnim) dzieli piechura zaledwie kilkaset metrów. Nieco dalej widoczna jest także Wetlina – licząca około 300 mieszkańców wieś, która swą nazwę zawdzięcza wetlynie – jednemu z gatunków wierzby.

Bez porządnej lornetki trzeba wytęzyć wzrok, żeby ujrzeć Małą i Wielką Rawkę – te szczyty akurat znacznie lepiej widać z Połoniny Caryńskiej.

Pierwszy masyw nosi nazwę Dział i odchodzi od Małej Rawki

Za masywem Smerku szlak wypłaszcza się, a, następnie powoli opada aż do Przełęczy Orłowicza. Potem zmienia barwę z czerwonej na czarną i zaczyna biec jakby do tyłu – jednakże to tylko złudzenie, bowiem podróżujący nim nie zawracają na wierzchołek, a jedynie odchodzą go się z prawej strony.

Ciekawie jego bieg wygląda na mapie, która stanowi przecież odwzorowanie rzeczywistości. Jeśli oba te szlaki połączyć linią prostą (wirtualnie), to byłaby ona zdecydowanie krótka.

Jeszcze stojąc na szczycie, przyjrzałem się przeciwległemu grzbietowi. Wypatrzyłem szczerbinkę, przez którą biegnie wąska ścieżka. Tej ostatniej w kluczowym punkcie towarzyszy tabliczka informująca o zakazie schodzenia ze szlaku. Prawilna trasa biegnie na około masywu i – bez naprawdę dobrego powodu do pójścia na skróty – to właśnie nią należy podążać.

Zresztą wybór takiego parowu oznaczałby niechybne perturbacje. Nie dojść, że stromo, to jeszcze pełno wysokiej trawy, jeżyn, malin, pokrzyw i innych krzaczorów. Ktoś, kto szedłby tamtędy na tzw. „skuśki” najpewniej poharatałby sobie kończyny (a może nawet uszkodziłby) sobie pozostałe, te osłonięte przez odzież części ciała.

Ze Smereka do Jaworca

Taki wniosek wysnułem, przyglądając się temu zboczu z perspektywy piechura prawilnie idącego czarnym szlakiem. Odniosłem wrażenie, że droga za Smerkiem w pewnym sensie „zdziczała” – zarosła bardziej.

Magurzec
Po drugiej stronie Smereka – gdybyśmy schodzili od Szczerbinki

To był szczyt sezonu, a ja napotkałem (i to dopiero niżej w lesie) tylko jedną osobę, której towarzyszył pies.

Po drodze widziałem kwitnącą Wierzbówkę Kiprzycy, oraz mnóstwo krzaków z jeżynami, którymi można było się najeść do woli. Na marginesie dodam, że latem warto mieć ze sobą podczas takich wypraw, naprawdę solidne zapasy wody, co pozwoli uniknąć ryzyka związanego z odwodnieniem.

Z rozpędu nieomal ominąłem, Wysokie Berdo (968 m n.p.m.) tj. mało wybitną „kulminację grzbietu odbiegającego ze Smerka na północ, idącego dalej w kierunku Krysowej”. Doprawdy niewiele trzeba, aby przegapić wzrokiem tabliczkę informującą o tym, gdzie się znajdujemy.

To właśnie w tamtej okolicy stoi kolejna wiata, w cieniu której można (i na ogół nawet należy) można odsapnąć. Po dłuższej chwili ruszyłem dalej i z niesmakiem w głosie stwierdziłem, że na dalszym etap podróży towarzyszy nam przeświadczenie o tym, że „ładnie to już było”.

Od tego punktu estetyka całej trasy wyraźnie obniżyła loty. Z przykrością skonstatowałem, że wyglądało to tak jakbym szedł po śladach buldożerów, które jakiś czas temu wjechały do lasu. Zamiast naturalnego lub wyrównanego ręką człowieka podłoża zastałem mnóstwo gliny, kałuż i fragmentów powyrywanych drzew oraz “ogólnie zdewastowanej” nawierzchni… i tak już było niemal do mety przez kolejne około 40 minut.

Aż w końcu moje nogi przywiodły mnie na piękny i zadbany teren bacówki w Jaworcu. Na rozległym polu widziałem kilka namiotów, ławki, leżaki i pojedyncze drzewa, które rzucały jakże potrzebny turystom cień.

Bacówka Jaworzec

Sama bacówka reklamuje się w internetach jako „zapomniana, ale w niezapomnianym miejscu”. Można w niej odpocząć, przenocować oraz dobrze zjeść – ażeby nie być gołosłownym – wstawiam zdjęcie menu:

Na ochłodę zamówiłem sobie piwko, a po krótkiej rozmowie z personelem schroniska udało mi się załatwić podwózkę na dół, praktycznie pod sam sklep.

Droga, którą jechaliśmy, jest miejscami mocno wyboista (nie uniknęliśmy podskakiwania na kamieniach) i przez to niełatwa do pokonania zwykłym autem. Tutejszym służy wyłącznie do zaopatrywania schroniska, przy czym bez solidnego dżipa 4×4 z blokadą dyferencjału to nie radzę się po niej poruszać.

O pętlach w Bieszczadach

I tak oto prawie dobiegła kolejna przygoda – w ukończeniu której pomogli mi dobrzy ludzie tj. kierowcy. Bieszczady mają bowiem to do siebie, że typowych pętli turystycznych z prawdziwego zdarzenia (rozpoczynających się i kończących w tym samym miejscu – co znacznie ułatwia “logistykę”) nie znajdziemy tam zbyt wiele. Toteż proszenie się o podwózkę należy do repertuaru obowiązkowych czynności trekkingowych.

Wetlinka – wskocz dla ochłody

Wracając już z buta do autka (ścieżką wzdłuż rzeki Wetliny) zauważyłem plażę i kilka stojących na niej kamperów. Ich właściciele znaleźli sposób na zbyt płytką (sięgającą pierwotnie co najwyżej do kolan) wodę, która nie tylko obozowiczom jest przecież szalenie niezbędna.

Oto z dostępnych sobie elementów zmontowali prowizoryczną tamę, dzięki czemu mogli się wykąpać, zanurzyć, wymyć co brudne. Pomyślałem, że byłoby to wspaniałe (a prawie niemożliwe w Tatrach) zwieńczenie weekendowego chodzenia po górach – móc ot tak wskoczyć w taki brodzik, umyć się i ochłodzić.

Kolejny patent do zapisania w kajeciku-poradniku 🙂

Głosy gości / Wystaw ocenę
[Razem: 4 Średnia ocena: 5]