„Miała być Braga, a wyszła Wam Praga?” – takim pytaniem powitał mnie mój Nizinny przyjaciel, gdy mu opowiedziałem o tych dwóch dniach, które z ukochaną spędziliśmy w podróży.

Można ją nazwać podróżą przedślubną, swoistym „demo”, które wspólnie „wysłaliśmy” losowi, aby nam sprzyjał przez najbliższe pół wieku, a może i dłużej. Mam nadzieję że Patka tyle ze mną wytrzyma i nie będzie przeżywać tego co Celina, żona wiadomo Wam kogo.

Do Pragi przed RadawęPoznajcie bohaterów podróży

Od zawsze chciałem zobaczyć Pragę. Moja babcia była nią zachwycona, opowiadała mi o jej pięknie. Aż do czerwca 2024 roku nie było jakoś ku temu okazji, mimo że polsko-czeską granicę (w Tatrach) przekraczałem nie raz.

Dopiero gdy odwiedziła nas para naszych znajomych (Dominika i Kazik – którzy pokonali całą trasę spod Radawy), zdecydowaliśmy, że będziemy im towarzyszyć w stolicy Czech.

Słynąca z walorów przyrodniczych i wypoczynkowych (a przede wszystkim z Domu Ojca Pio) Radawa to niewielka wieś podkarpacka. Śmiało można polecić tamtejszą agroturystykę, w szczególności miłośnikom jazdy konnej i tym, którzy lubią spływy kajakowe. W okresie letnim odbywają się tam „potupanki” – takie zabawy z wodzirejem na świeżym powietrzu. Polecamy! 🙂

Przejazd autem ze stolicy Małopolski do stolicy Czech zajął nam dobre 5 godzin, podczas których zajęty byłem konwersacją z naszymi damami.

Zaszczytną funkcję szofera wziął w swoje ręce Kazik, któremu oficjalnie w tym miejscu serdecznie dziękuje. Ja bym chyba nie dał rady tyle czasu uważnie za kółkiem, a jedyną, krótką przerwę mieliśmy przy okazji tankowania.

Ważne:

Kolejność zwiedzania nie jest przypadkowa. Dzięki temu zaoszczędzicie kilometrów. Pod linkami kryją się dookładne koordynaty Google Maps

Grand Hotel Prague Towers

Wraz z Patką zarezerwowaliśmy dwa noclegi w hotelu i to nie byle jakim. Zwie się Grand Hotel Prague Towers, mieści się blisko centrum, a doba kosztuje tam w przeliczeniu ok. 250 zł na głowę. Poza dość wysokim standardem infrastruktury mieszkalnej (naprawdę nie było do czego się przyczepić), podobały się nam jego przestronne wnętrza oraz wyśmienite śniadania serwowane w formie szwedzkiego stołu.

Pieszo czy autem?

Największą z hotelowych zalet była wszakże jego lokalizacji – tuż obok stacji metra Wyszehrad (Vyšehrad), a jak wiadomo – komunikacja w mieście to podstawa. Pragnęliśmy mieć wszędzie blisko i nie musieć korzystać z samochodu. I to było nader słuszne założenie, a nie byle zachcianka dwojga młodych „leniuszków”, z których jeden jest bądź co bądź – podróżnikiem pełną gębą. Dosłownie gębą pełną:

Żarty na bok – powiedzmy to wprost: Praga pieszym pomaga! Natomiast zwłaszcza staromiejskie rejony nie wydają się przyjazne kierowcom, gnębiąc ich zbyt dużą liczb jednokierunkowych i brukowanych uliczek w centrum.

Nie dość, że tworzą one miejscami istny labirynt, to jeszcze przy ładnej pogodzie (a na taką się załapaliśmy, co widać na zdjęciach) trzeba mieć baczenie na całą masę pieszych, których oczywiście (i nie mówię tego z przekąsem) należy przepuszczać. Zdecydowanie preferowałem być zatem tym, który porusza się na dwóch nogach, a nie czterema kółkami.

Zakupiliśmy w automacie bilety weekendowe do komunikacji miejskiej. Od razu wypada dopowiedzieć że Metrem mogliśmy dojechać wszędzie, i że Praga ma 3 linie metra (pierwszą do użytku oddano pół wieku temu), z których każda oznaczona jest innym kolorem.

Obowiązkowe atrakcje Pragi 🛕

Najlepszy burger w Europie?

Od razu po zainstalowaniu się w hotelu, wyszliśmy „na miasto” w celu napełnienia pożywną treścią naszych żołądków. Na pierwszy ogień padł sklepu mięsnego o nazwie Nase Meso, o którym co najmniej kilkunastu youtuberów mówi, że podają tam jedne z najlepszych burgerów w całej Europie. Nasze podniebienie miały zweryfikować tę rekomendację.

Po raz pierwszy miałem okazję stanąć w pobliżu słynnej wołowiny Wagyu, o której wiedziałem, że stanowi wykwintny rarytas, więc to na pewno przekłada się na jej cenę.

Początkowo miałem chęć skosztować, kupić te paręnaście deko, ale jak sobie przeliczyłem koszty (jakiś 1000 – słownie: „tysiąc” zł/kg), to zrezygnowałem.

Zamówiliśmy po klasycznym hamburgerze i… wiecie co? Jak dla mnie to był bardziej tatar w bułce z niewielką ilością dodatków warzywnych.

Jego wytwórcy ewidentnie stawiali na smak mięsa, zarazem umiejętnie wywarzając proporcje pozostałych składników. Ponadto pojedynczą porcją tej wielkości, nie najadłbym się – musiałbym wsunąć taki drugi, a i to mogłoby być not enough.

Most Karola

Następnie odbyliśmy spacer brzegiem Wełtawy. W trakcie przechadzki przyglądaliśmy się kilku mostom, z których najsłynniejszy jest Most Karola (jego uroda oraz zatłoczenie zdecydowanie rzucają się w oczy).

Wstąpiliśmy również do Klubu Lavka, który moim zdaniem bardziej przypomina pub. Spróbowałem czeskiego piwa (całkiem dobre), a Patka sączyła bezalkoholowe mohito.

Starówka

Popołudniu rozpoczęty wieczór upłynął nam w przyjemnej atmosferze, którą spotęgował zachwyt nad praską starówką.

Co i rusz odkrywaliśmy urokliwe obiekty różnej wielkości – od tych najsławniejszych (mam tu na myśli zegar astronomiczny Orloj,

Hradczany (widziane w oddali) oraz Kościół Marii Panny przed Tynem.

Ta świątynia dominuje nad pozostałymi, i podoba się nawet osobom, które – tak jak ja nie są fanami budowli sakralnych.

Praskie przysmaki

W jednej z bocznych uliczek skonsumowałem przepyszny deser. Zgaduję, że wcześniej musiał mieć jakąś swoją lokalną nazwę, ale dla potrzeb marketingowych nazwano go z angielska chimney, czyli komin. W życiu bym nie przypuszczał, że nadejdzie taka chwila, gdy opowiadając Wam o kominie, będę miał na myśli inny obiekt niż te Tatrzańskie.

Prasy słodki komin to taki wypiek w kształcie rożka, którego wnętrze wypełnia się lodami, bitą śmietaną i czekoladą. Mówię Wam: Palce lizać!

Nie wiem, ile to liczyło kalorii, ale zapewne sporo. Naszym zamiarem było spalenie ich następnego dnia, który miał stać pod znakiem jeszcze dłuższego łażenia pieszo.

Muzeum narodowe w Pradze – Dzień 2.

Drugi dzień rozpoczął się od śniadania, a skończył na uświadomieniu sobie, że tak naprawdę to ledwie “liznęliśmy zewnętrzną warstwę” tej przecudnej historycznej metropoli, nie ruszając się poza umowne centrum.

Dominika

Zaraz po opuszczeniu metra (na stacji Muzeum) pierwsze kroki owego dnia skierowaliśmy do Muzeum Narodowego, które mieści się w monumentalnym gmachu przykrytym szklaną kopułą.

Znajduje się przy placu Wacława (Vaclavske namesti), na którym to kilkukrotnie w historii odbywały się poważne, zmieniające czeską scenę polityczną, demonstracje.

Jak można wyczytać w przewodniku owo muzeum to “jeden z symboli czeskiego odrodzenia narodowego i duma prażan”. Obejrzeć tam można kilka stałych wystaw tematycznych, z których to najbardziej okazała jest ta o charakterze przyrodniczym.

Czegoż to na niej nie znajdziemy…od planktonu i żyjątek, które wieleset milionów lat temu opanowały morza i oceany po mamuty, do wyginięcia których przyczynili się także nasi przodkowie.

Ci, którzy interesują się biologią (a zwłaszcza zoologią), docenią zawartość wszystkich tych sal, w których przedstawiono np. w ryby wychodzące z akwenów i cały ten ciąg zmian ewolucyjnych.

Porada praktyczna: należy iść zgodnie z kierunkiem ewolucji, a nie tak jak myśmy to uczynili, zaczynając – „od dupy strony”.

We stand by Polish women

Rzeczone muzeum ma również swoje bardziej „społeczne skrzydło”, w którym nie brak eksponatów ukazujących koloryt przemian zachodzących w Czechach oraz wokół nich. W pamięci utkwił mi szczególnie zdjęcia z demonstracji organizowanych przez Ogólnopolski Strajk Kobiet po tym, jak ówcześnie rządzące PIS doprowadziło do zaostrzenia przepisów antyaborcyjnych.

Chyba do końca “Prezes” nie przemyślał sensowność decyzji, które w dużej mierze podejmuje samodzielnie, częstokroć wbrew środowiskom podążających z biegiem czasu.

I zupełnie na przekór osobom młodszym od niego (a takich są miliony), które muszą radzić sobie w urządzanym na jego modłę państwie. Żeby właśnie ludziom w wieku produkcyjnym (którzy przecież utrzymują cały I sektor gospodarki, łącznie z wynagrodzeniami polityków) reglamentować wolność – to się nie godzi.

Ul. Świętego Wacława

Znacznie milsze wspomnienia będą mieć ci nasi rodacy (i nie tylko oni zresztą), którzy wejdą na najwyższe piętro, (położone już na kopule), z którego rozciąga się bardzo urokliwy widoczek na miasto, w szczególności na ulicę i pomnik Świętego Wacława, uznawanego za patrona Czech.

Generalnie oceniając, byłem zadowolony z wizyty w tym muzeum i warto je zwiedzać właśnie w pierwszej fazie dnia, gdy macie najświeższe nogi i najmniej przeładowane bodźcami mózgi. Resztę atrakcji zostawcie sobie na “potem”

W pobliżu tego panoptikum jakiś sprytny przedsiębiorca postawił fotobudkę w stylu „vintage”, z której skorzystaliśmy, płacąc zaledwie ok. 20 zł.

(Nie)ruchoma głowa Franza Kafki

Następną z atrakcji miała być ruchoma głowa Franza Kafki – związanego z Pragą pisarza o austriacko-żydowskich korzeniach. To jedna z najpopularniejszych instalacji stanowiących przede wszystkim plenerowe dzieło sztuki.

Akurat nie było dane nam trafić na czas pokazu (poszczególne elementy nie poruszały się, więc nie wystąpił efekt “wow”), ale może ktoś z Was będzie miał więcej szczęścia.

W siódmym niebie

Zmęczonym już nieco wędrowcom zaczyna burczeć w brzuchu. Mieliśmy zamiar posilić się w kawiarni Savoy (z racji świetnych recenzji, do jakich dotarliśmy), ale tłum tam goszczący skutecznie nam to wyperswadował.

Kilkadziesiąt minut prognozowanego stania w kolejce sprawiło, że zaczęliśmy rozglądać się za inną, w miarę bliską jadłodajnią. Zupełnie przypadkowo odkryliśmy tuż za rogiem świetny lokal gastronomiczny o jakże wymownej nazwie – w przekładzie na polski znaczyła ona – „W siódmym niebie“. Oto zdjęcia potwierdzające, że tam można dobrze zjeść.

Z menu wybraliśmy tosty, quesadillę, oraz hummus. Wszystko było naprawdę pyszne, świeże i dobrze komponowało się z piwkiem, które jest w Pradze tańsze niż w Grodzie Kraka.

Praskie ogrody i widok na panoramę miasta

Następnie pospacerowaliśmy do stref zieleni o nazwie The Vrtba Garden. To są piękne i wspaniale zadbane ogrody o niezbyt wielkiej powierzchni rozciągniętej na kilka pięter.

Ponadto niewielka stara kaplica przydaje walorów estetycznych i użytkowych – idealnie pasuje na ceremonie ślubne i zaręczynowe. Te nasze trafne przypuszczenia potwierdzał widok pary młodych ludzi szykujących się do sesji zdjęciowej. W pobliżu znajdowały się także schodki prowadzące do najwyższego w okolicy punktu widokowego.

Powitał nas Św. Wit

Następnie małą kapliczkę zamieniliśmy na wielką świątynię. Muszę przyznać, że Katedra Świętego Wita – jej ogrom i zdobienia, wszystkie te detale na zewnątrz – zrobiły na mnie kolosalne wrażenie.

Jako mieszkaniec Krakowa mam pod nosem słynną i również bogato zdobioną Bazylikę Mariacką, ale praski kościół zdaje się przerastać ten polski obiekt sakralny o kilka rzędów artystycznej pieczołowitości.

A i tak nie byłem w środku – tłoczyło się tam mnóstwo ludzi, którzy wykupili bilety. Nie w smak mi było płacić za możliwość przeciskania się pomiędzy zwiedzającymi.

Ciekawy dla oka, choć nieco męczący (przez całą drogę do tej katedry idzie się pod górkę) był już sam spacer przez tamtą część Starego Miasta. Zaordynowaliśmy sobie powrót do centrum, a w trakcie jego realizacji musieliśmy zrobić zasłużoną przerwę na obiad.

Najwęższa uliczka w Pradze – mówimy NIE

Pierwotna marszruta miała obejmować jeszcze najwęższą uliczkę w Pradze, ale pogłębiony research sprawił, że tę “atrakcję” odpuściliśmy sobie. Ot zwykłe, wąskie przejście między dwoma kamienicami (pewnie wzniesionymi w czasach, gdy prawo budowlane nie istniało), bez żadnego wyróżnika. A skoro wzmiankują o nim w przewodnikach, to ktoś przedsiębiorczy musiał wpaść na pomysł, aby “zrobić z tego ulicę”, przydając splendoru ścianom i chodnikowi.

Knedlicky w Česká Kuchyně

Zamiast tego postanowiliśmy najeść się czeskimi knedliczkami – potrawą tyleż sycącą co i “obowiązkową”. Stosowne zamówienie złożyliśmy w lokalu o nazwie Česká Kuchyně, który należy do sieci barów mlecznych.

Przynajmniej ja go za taki uznałem na podstawie niskich cen, sposobu składania zamówień, odbierania dań (samoobsługa) i płacenia za nie. Jak za te pieniądze, to całkiem dobra lokalna kuchnia, a moją opinię potwierdziła również Patka. Ze smakiem spałaszowała knedle z truskawkami, polane śmietanką.

Po tym posiłku o wiele raźniej wracało się nam do hotelu, w którym wyspaliśmy się przed czekającą nas podróżą powrotną. Jeśli o mnie chodzi, to jeszcze bym został i zwiedził coś jeszcze, ale zostałem „przegłosowany”.

Brzy na shledanou, Prago!

Kazik

Pięciogodzinna droga do Krakowa to nie przelewki, a stamtąd naszych przyjaciół czekał jeszcze trzygodzinny kurs do Radawy, więc prawie cały dzień za kółkiem wyszedłby. Zawinęliśmy się zatem z przekonaniem, że na pewno będzie trzeba odwiedzić Pragę raz jeszcze.

Te 1,5 doby „zrobiło nam smaka” – szacuję, że na solidne, niespieszne zwiedzanie najważniejszych praskich cudów potrzeba pół tygodnia.

Głosy gości / Wystaw ocenę
[Razem: 9 Średnia ocena: 5]